Spojrzałem jej w oczy. Iskra zabranej młodości. Żal barwy
kamieni szlachetnych. Coś z blasku zostało w tej zepsutej życiem, niegdyś
pięknej twarzy. Uśmiechnęła się a zamiast promieni słońca, radości dnia
ujrzałem jesienny sad, pełen zgniłych jabłek bezładnie rozrzuconych po
zwilgotniałych liściach. Obiecałem sobie zapamiętać, i nie, dlatego, że słodycz
szybko przekuć się może w gorzki smak, ale z powodu narastającego współczucia.
Jesień może być piękna, ale nigdy ta przedwczesna. Płomienny uśmiech, kiedy wkradnie
się fałszywe ogniwo, możny jest palić się w swych granicach. Natura, jakby
mściła się za to, co zostało pogwałcone. Raz wpity, trucicielski eliksir, musiał
zebrać swoje żniwo. Może gdzieś upadnie kamień gorzkiego serca? Może los
przywróci go komuś? Pytania opadły, razem z moim zaskoczeniem. Wieczorem osiadł
na mnie spokój. Zupełnie niepozornie, tym razem bez asysty pustki. Nie mogłem
cierpieć za nią, wybacz aniele bólu. Mamy swoją drogę. Bez zaproszenia, nie
wejdziesz do sadu. A bramy tegoż, zostały wyraźnie zamknięte.
thatwasbu.blogspot.com
Teraz i tu, ponieważ moje serce płonie w ciągłym biegu – wyszeptał oglądając wschód słońca. Nie było takie samo, jak przez całe wcześniejsze życie. Spalało się tworząc koło życia i śmierci. Zbyt silne, jak na zimę, niecodzienne.
środa, 23 października 2013
środa, 25 września 2013
modlitwa odrzuconych
Czekam, aż przyjdziesz. Wyobrażam sobie dźwięk klucza
przekręcanego w zamku. Tak zwyczajny i inny zarazem. Hałas otwieranych drzwi i
dynamiczny krok.
Światło uciekło przez szpary w podłodze. Ten stary dom ma
duszę dwojga wcieleń. Siedzę, rozliczając ciemność z własnych błędów. Coś
nienazwanego drży w powietrzu. To młoda, niewinna myśl. Podobna tym, jakie
rodzą się w umysłach samobójców. Uwikłana w pozór, tak przyjemnie zgodna z
rzeczywistością. Kuszenie nie musi być podpowiedzią. To dawny ja odpowiadam sobie.
Myśli bezwiednie wracają do punktu z przeszłości. Wchodzę w fazę niby snu,
mroczną, choć zbyt realną tym samym.
Stare, mosiężne rury. Woda zlatuje pędem do niższych
poziomów, jakby chciała stąd uciec. Przeciągam palcem po zimnej powierzchni.
Rozcieram kurz pozostały na dłoni, chcąc rozetrzeć problemy na pył.
Zawilgocone, puste ściany śmieją się szyderczo. Zatopione w mroku, mogą szydzić
ze mnie, pozostając w ukryciu. Wiem, że podłoga dziś nie zaskrzypi. Nie
zabierze twojego drżącego ciepła. Pojawiając się w każdym opuszczonym miejscu,
należy zapłacić cenę wejścia w na wpół martwą rzeczywistość. Płaciłem ją
każdego dnia. Dom mnie przyjął.
Czekam, aż złamiesz mi serce a ból ożywi uśpione żyły. Spojrzę
wtedy, ze szlachetnością znaną tylko odrzuconym.
sobota, 21 września 2013
gene...
Łzy w samo południe. Znamię tego, co mam i wciąż tracę. Pełen
niemocy błądzę ścieżkami żalu. Czasem, gdy nadejdzie objawienie, spoglądam w zaułek
i drżę. Mieszka we mnie coś nienazwanego. Lek na cały ból, jaki w sobie noszę. I
tylko wtedy wiem, że jestem naprawdę sobą. W ułamku chwili cieszę się życiem, światem.
Odrzucam poły strachu na rzecz natchnienia. Błękitne oczy błyszczą mocniej niż zwykle.
Piszę, oddając się temu, co nadeszło.
Zazwyczaj biegnę aż nie strąci mnie nurt. Cisza, ból. Wtedy wiem,
że jestem sam. Nikogo z was nigdy przy mnie nie będzie. Los zapleciony na jedną
nić, odwrotny drodze samobójców. Pustka nie istnieje. Zawsze, gdzieś tam, pod wszystkim,
co przynosi świat zewnętrzny, jestem ja.
Dziś drżę i płaczę na przemian. Czuję prawdę. Uczucie tak silne
i proste zarazem. Czyste w swojej postaci. To droga.
sobota, 11 maja 2013
maj
Letni, majowy poranek niósł w sobie jakąś niepozorność. Tak
jakby, los, absolut, wszył w materię rzeczywistości małą zakładkę. Zaskoczenie
miało dopiero się pojawić. Jednak od momentu, kiedy tego dnia otworzyłem oczy,
czułem, że coś nadejdzie.
Jak mam pisać o tobie? Kiedy zaledwie cień twoich zdjęć
przynosi łańcuch dreszczy. Jak wyzwolić się z zaklęcia, na jakie sam dałem
przyzwolenie? Los nie zakpił z nas. To my, udaliśmy, że nie widzimy biegu
rzeczy. Tak pięknie być na krawędzi, choć kiedy spadasz, wiesz już, że wszystko
będzie inaczej. Płyniesz, choć wiesz, że kiedy zabraknie ci siły, możesz
utonąć. Nikt nie poda ci dłoni, bo jesteś sam.
Wpatrywałem się w niepokojący, zachmurzony dzień. Szukam
ciebie w hipnotyzującej zieleni drzew. Nieujarzmiony smutek, zamiast deszczu.
Liście drżące na wietrze i niezmącenie trwający budynek teatru. Miałeś być
kluczem a ja zamknąłem tyle drzwi. Dziś kołatam w ciszę, by obudzić echo
samotności. Wypatrywałem czegoś, czego nie mogłem mieć.
środa, 10 kwietnia 2013
Tłomackie
Gdzie się podziała? Pytanie niósł szept torów. Zapach
przeszłości ciągnął, prowadził a nagle urywał się. Kiedyś, wszędzie tu płynęła
krew. Na rogu ulicy mogło stać żydowskie dziecko w szarym kubraku. Dojrzałe,
smutne oczy. Tak jakby czuło, co nastąpi. Zacisnęło kurczowo dłonie i patrzyło.
W miejsce, gdzie stoję dziś ja.
Ten bruk powinien parzyć. Budzić świadomość. Stanąłem
pomiędzy wieżowcami, otoczony smętnym, zimnym, betonowym niepokojem. Wiatr gnał
do przodu, próbując zetrzeć płynącą po twarzy łzę.
czwartek, 28 marca 2013
sztuka miłość śmierć
Przyglądam się smutkowi na moich dłoniach. Jego cień
powolnie dogorywa tracąc nieokreśloną barwę. Wpisał mi jednak w twarz literę
bólu, uczynił runą powolnego nieistnienia. Patrzę i oddycham, nie widząc, jak
staję się powoli echem dawnych zamierzeń. Modlę się kawałkami zapamiętanych
wierszy. Szepczę, zaklinam marzenia, chcąc uczynić kamień rzeczywistości czymś
zupełnie innym.
Krew na umywalce brnie w taniec na wodzie. Muskam opuszkami
palców unoszące się przekonanie, że tylko sztuka mnie uratuje. I nawet, kiedy
tonie, wiem, bo tylko tonący jest w stanie zrozumieć.
Wszystko o mnie. Piszę, jak rozdarta krew uderza w mój
ostatni brzeg.
Mówią, że miłość ma barwę morza. Przynosi rozbitkom śpiew
topielców. Piękną, boleśnie rozedrganą pieśń.
Wiem.
piątek, 1 marca 2013
ślady
Śladem dawnych uniesień. Oglądam kawałki pobitego szkła.
Gdzieś tam było twoje serce, zanim nie przyszedł czas. Uśmiecham się do siebie
w odbiciach banału. Skrzy się tu dawna naiwność, ludzka natura.
Dotykam stopami przyprószonych kurzem wspomnień. Tyle tam
pustych ramek, wiele szkła. Gdzie jesteś zeszła melodio, czemu nie śpiewasz?
Gdzież moje omdlenia…
Subskrybuj:
Posty (Atom)