środa, 23 października 2013

odmienną barwą jesieni



Spojrzałem jej w oczy. Iskra zabranej młodości. Żal barwy kamieni szlachetnych. Coś z blasku zostało w tej zepsutej życiem, niegdyś pięknej twarzy. Uśmiechnęła się a zamiast promieni słońca, radości dnia ujrzałem jesienny sad, pełen zgniłych jabłek bezładnie rozrzuconych po zwilgotniałych liściach. Obiecałem sobie zapamiętać, i nie, dlatego, że słodycz szybko przekuć się może w gorzki smak, ale z powodu narastającego współczucia. Jesień może być piękna, ale nigdy ta przedwczesna. Płomienny uśmiech, kiedy wkradnie się fałszywe ogniwo, możny jest palić się w swych granicach. Natura, jakby mściła się za to, co zostało pogwałcone. Raz wpity, trucicielski eliksir, musiał zebrać swoje żniwo. Może gdzieś upadnie kamień gorzkiego serca? Może los przywróci go komuś? Pytania opadły, razem z moim zaskoczeniem. Wieczorem osiadł na mnie spokój. Zupełnie niepozornie, tym razem bez asysty pustki. Nie mogłem cierpieć za nią, wybacz aniele bólu. Mamy swoją drogę. Bez zaproszenia, nie wejdziesz do sadu. A bramy tegoż, zostały wyraźnie zamknięte.

środa, 25 września 2013

modlitwa odrzuconych



Czekam, aż przyjdziesz. Wyobrażam sobie dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Tak zwyczajny i inny zarazem. Hałas otwieranych drzwi i dynamiczny krok.
Światło uciekło przez szpary w podłodze. Ten stary dom ma duszę dwojga wcieleń. Siedzę, rozliczając ciemność z własnych błędów. Coś nienazwanego drży w powietrzu. To młoda, niewinna myśl. Podobna tym, jakie rodzą się w umysłach samobójców. Uwikłana w pozór, tak przyjemnie zgodna z rzeczywistością. Kuszenie nie musi być podpowiedzią. To dawny ja odpowiadam sobie. Myśli bezwiednie wracają do punktu z przeszłości. Wchodzę w fazę niby snu, mroczną, choć zbyt realną tym samym.
Stare, mosiężne rury. Woda zlatuje pędem do niższych poziomów, jakby chciała stąd uciec. Przeciągam palcem po zimnej powierzchni. Rozcieram kurz pozostały na dłoni, chcąc rozetrzeć problemy na pył. Zawilgocone, puste ściany śmieją się szyderczo. Zatopione w mroku, mogą szydzić ze mnie, pozostając w ukryciu. Wiem, że podłoga dziś nie zaskrzypi. Nie zabierze twojego drżącego ciepła. Pojawiając się w każdym opuszczonym miejscu, należy zapłacić cenę wejścia w na wpół martwą rzeczywistość. Płaciłem ją każdego dnia. Dom mnie przyjął.
Czekam, aż złamiesz mi serce a ból ożywi uśpione żyły. Spojrzę wtedy, ze szlachetnością znaną tylko odrzuconym.

sobota, 21 września 2013

gene...



Łzy w samo południe. Znamię tego, co mam i wciąż tracę. Pełen niemocy błądzę ścieżkami żalu. Czasem, gdy nadejdzie objawienie, spoglądam w zaułek i drżę. Mieszka we mnie coś nienazwanego. Lek na cały ból, jaki w sobie noszę. I tylko wtedy wiem, że jestem naprawdę sobą. W ułamku chwili cieszę się życiem, światem. Odrzucam poły strachu na rzecz natchnienia. Błękitne oczy błyszczą mocniej niż zwykle. Piszę, oddając się temu, co nadeszło.
Zazwyczaj biegnę aż nie strąci mnie nurt. Cisza, ból. Wtedy wiem, że jestem sam. Nikogo z was nigdy przy mnie nie będzie. Los zapleciony na jedną nić, odwrotny drodze samobójców. Pustka nie istnieje. Zawsze, gdzieś tam, pod wszystkim, co przynosi świat zewnętrzny, jestem ja.
Dziś drżę i płaczę na przemian. Czuję prawdę. Uczucie tak silne i proste zarazem. Czyste w swojej postaci. To droga.

sobota, 11 maja 2013

maj



Letni, majowy poranek niósł w sobie jakąś niepozorność. Tak jakby, los, absolut, wszył w materię rzeczywistości małą zakładkę. Zaskoczenie miało dopiero się pojawić. Jednak od momentu, kiedy tego dnia otworzyłem oczy, czułem, że coś nadejdzie.

Jak mam pisać o tobie? Kiedy zaledwie cień twoich zdjęć przynosi łańcuch dreszczy. Jak wyzwolić się z zaklęcia, na jakie sam dałem przyzwolenie? Los nie zakpił z nas. To my, udaliśmy, że nie widzimy biegu rzeczy. Tak pięknie być na krawędzi, choć kiedy spadasz, wiesz już, że wszystko będzie inaczej. Płyniesz, choć wiesz, że kiedy zabraknie ci siły, możesz utonąć. Nikt nie poda ci dłoni, bo jesteś sam.

Wpatrywałem się w niepokojący, zachmurzony dzień. Szukam ciebie w hipnotyzującej zieleni drzew. Nieujarzmiony smutek, zamiast deszczu. Liście drżące na wietrze i niezmącenie trwający budynek teatru. Miałeś być kluczem a ja zamknąłem tyle drzwi. Dziś kołatam w ciszę, by obudzić echo samotności. Wypatrywałem czegoś, czego nie mogłem mieć.

środa, 10 kwietnia 2013

Tłomackie




Gdzie się podziała? Pytanie niósł szept torów. Zapach przeszłości ciągnął, prowadził a nagle urywał się. Kiedyś, wszędzie tu płynęła krew. Na rogu ulicy mogło stać żydowskie dziecko w szarym kubraku. Dojrzałe, smutne oczy. Tak jakby czuło, co nastąpi. Zacisnęło kurczowo dłonie i patrzyło. W miejsce, gdzie stoję dziś ja.
Ten bruk powinien parzyć. Budzić świadomość. Stanąłem pomiędzy wieżowcami, otoczony smętnym, zimnym, betonowym niepokojem. Wiatr gnał do przodu, próbując zetrzeć płynącą po twarzy łzę.

czwartek, 28 marca 2013

sztuka miłość śmierć



Przyglądam się smutkowi na moich dłoniach. Jego cień powolnie dogorywa tracąc nieokreśloną barwę. Wpisał mi jednak w twarz literę bólu, uczynił runą powolnego nieistnienia. Patrzę i oddycham, nie widząc, jak staję się powoli echem dawnych zamierzeń. Modlę się kawałkami zapamiętanych wierszy. Szepczę, zaklinam marzenia, chcąc uczynić kamień rzeczywistości czymś zupełnie innym.
Krew na umywalce brnie w taniec na wodzie. Muskam opuszkami palców unoszące się przekonanie, że tylko sztuka mnie uratuje. I nawet, kiedy tonie, wiem, bo tylko tonący jest w stanie zrozumieć.
Wszystko o mnie. Piszę, jak rozdarta krew uderza w mój ostatni brzeg.
Mówią, że miłość ma barwę morza. Przynosi rozbitkom śpiew topielców. Piękną, boleśnie rozedrganą pieśń.
Wiem.

piątek, 1 marca 2013

ślady



Śladem dawnych uniesień. Oglądam kawałki pobitego szkła. Gdzieś tam było twoje serce, zanim nie przyszedł czas. Uśmiecham się do siebie w odbiciach banału. Skrzy się tu dawna naiwność, ludzka natura.
Dotykam stopami przyprószonych kurzem wspomnień. Tyle tam pustych ramek, wiele szkła. Gdzie jesteś zeszła melodio, czemu nie śpiewasz? Gdzież moje omdlenia…